Autor:

2017-03-10, Aktualizacja: 2017-03-10 12:04

Ross Marquand: Serial "The Walking Dead" uratował mi życie

"The Walking Dead" jest jednym z najchętniej oglądanych seriali na świecie, opowiada historię rozgrywającą się na przestrzeni miesięcy i lat w postapokaliptycznym świecie, opanowanym przez zombie. Ross Marquand, grający rolę Aarona, opowiada nam o tym, jak serial uratował go przed zakończeniem kariery i jak przy pomocy selfie uniknął aresztowania.

"The Walking Dead" jest ekranizacją kultowego komiksu autorstwa Roberta Kirkmana i opowiada historię rozgrywającą się na przestrzeni miesięcy i lat w postapokaliptycznym świecie opanowanym przez zombie. Premiera odbyła się w 2010 r. w amerykańskiej telewizji AMC (do dziś nakręcono już 7 sezonów). Fabuła opiera się na losach garstki ocalałych, którzy pod wodzą szeryfa Ricka Grimesa wędrują w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do życia. Ross Marquand gra tam postać Aarona, który jest łącznikiem między dwiema grupami ocalonych i stara się zjednać sobie zaufanie Ricka.

Zanim Marquand zaczął grać w "The Walking Dead", pojawił się m.in. w serialu "Mad Men". Aktor słynie ze swoich umiejętności imitowania celebrytów, co zapewniło mu wiele ról w dubbingu.



Podobno przed angażem w „The Walking Dead” realnie rozważałeś zakończenie kariery aktorskiej.

Kiedy jesteś aktorem od prawie dekady, a mimo to masz problem, by związać koniec z końcem, taka decyzja prędzej czy później staje się coraz bardziej rozsądna. Między jednym a drugim przesłuchaniem chwytałem się różnych dorywczych zajęć, nawet takich, które odbijały się na moim zdrowiu. Testowano na mnie leki…

Naprawdę? Jak to wyglądało?

Zgłosiłem się do badań kilka razy, żeby mieć za co żyć, ale decydowałem się na taki krok dopiero w tych momentach, kiedy z pieniędzmi było naprawdę krucho. Całość przypomina trochę więzienie albo szpital z horroru: zamykają cię w specjalnym ośrodku, często nawet na miesiąc. Cały czas ktoś cię obserwuje, nie możesz nigdzie wyjść, jesteś podpięty pod aparaturę, co chwilę ktoś pobiera ci krew. Podają leki niedopuszczone do sprzedaży przez FDA [Food and Drug Administration, amerykańska instytucja rządowa, zajmująca się kontrolą żywości i aprobowaniem leków - przyp. red.], naprawdę silne rzeczy, przeznaczone dla osób chorych na raka lub cierpiących na inne poważne choroby, a lekarze obserwują, co po ich podaniu dzieje się z ciałem zdrowego człowieka. To okropna praca, ale kiedy jesteś początkującym aktorem i w oczy zaczyna zaglądać ci desperacja, decydujesz się na takie kroki. To był zdecydowanie najgorszy etap w moim życiu.

Ile lat wytrzymałeś?

Po dziesięciu latach coś we mnie pękło. Moje ciało i mój umysł po prostu się poddały. Zapytałem sam siebie: „Czy aktorstwo jest w ogóle tego warte? Co ja robię ze swoim życiem?”. Nie byłem szczęśliwy w Los Angeles, czułem się wypalony. Chciałem zmienić otoczenie, więc kupiłem bilety do Nowego Jorku i wtedy, trzy tygodnie przed wylotem, trafiło mi się przesłuchanie do "The Walking Dead", które miało być moim ostatnim.

© Damian Kujawa


Gdyby nie wybrali Cię do roli Aarona, czym byś się zajął?

Myślałem o innym kreatywnym zawodzie: pisarstwie, grafice albo fotografii.

To też nie są zawody dające dużą stabilność zatrudnienia, prawda?

Tak, nie zarabiałbym na pewno więcej, można nawet wyszedłbym na tym wszystkim gorzej finansowo, ale przynajmniej przejąłbym kontrolę nad swoim życiem. To ja decydowałbym, kiedy coś napiszę albo kiedy będę robić zdjęcia. Bo jako aktor możesz tylko chodzić na przesłuchania i trzymać kciuki za to, żeby cię zaangażowali. A jeśli to się nie stanie - co dzieje się często, bo chętnych jest wielu, a rola tylko jedna – jesteś bezrobotny.

Rzeczywiście tak ciężko jest się przebić? Aktorstwo to trudny sposób na zarabianie pieniędzy?

Wiesz, miałem kilka świetnych ról i jestem za nie bardzo wdzięczny, chociaż nie były to specjalnie lukratywne ani komercyjne projekty. Problem polega na tym, że ze względu na dość wąską publiczność kolejnych projektów, w pewnym momencie pojawia się ryzyko, że ludzie o tobie zapomną, a to ogromne zagrożenie dla aktora.
W pewnym sensie "The Walking Dead" uratowało mi więc życie. Jak na ironię, dopiero w momencie, gdy pozbyłem się wszelkich nadziei, że kolejne przesłuchanie sprawi, że się przebiję, udało mi się tego dokonać.


© mat. prasowe


A kiedy już to się udało, nie mogłeś nikomu o tym powiedzieć. Dlaczego?

Aaron jest bardzo ważną postacią w komiksie i serialu. Wprowadza zupełnie nową dynamikę i całkowicie nową oś fabuły. Myślę, że to był bardzo sprytny ruch ze strony producentów, że zdecydowali się nie zdradzać, kiedy moja postać pojawi się w serialu. Nikt nie lubi takich spoilerów. Oczywiście to było dla mnie bardzo trudne, bo musiałem zatrzymać tę wiadomość dla siebie przez siedem miesięcy. Nie mogłem powiedzieć nikomu, nawet moim rodzicom, aż do momentu, kiedy moja postać pojawi się na ekranie w telewizji, pod groźbą bodajże miliona dolarów kary. Dochodziło więc do absurdalnych scen, kiedy rodzice pytali mnie: „Ross, dostałeś wreszcie jakąś rolę?”, a ja musiałem udawać, że nie, choć marzyłem o tym, żeby im powiedzieć.

Czy coś odróżnia granie w „The Walking Dead” od innych produkcji, w których brałeś udział?

Na pewno to, że nie kręcimy w studio, tylko w terenie. Mam wielu przyjaciół, którzy grają w klimatyzowanym studio w Los Angeles, w kontrolowanym, przyjaznym środowisku. A ja muszę biegać po lesie w Georgii, gdzie nic nie jest pod kontrolą. Upały, deszcze, zimne noce, pełzające wszędzie robaki, kleszcze – to wszystko jest dużo trudniejsze, niż może się wydawać komuś, kto ogląda serial w telewizji. Daje nam to sporo przyjemności, ale cały plan filmowy jest dużo bardziej chaotyczny.

Jest coś, co sprawia, że wstajesz i myślisz sobie, że oddałbyś wszystko, byle by nie iść do pracy?

Czasem kręcimy całą noc, od ósmej do siódmej rano, bo trzeba nakręcić sceny w nocy, a potem uchwycić coś podczas wschodu słońca. Godziny pracy są szalone. Ostatnio zobaczyłem swoje zdjęcia sprzed dwóch i pół roku, kiedy zaczynałem grać w serialu i byłem zdumiony, jak młodo wyglądałem przed tym wszystkim (śmiech). Krew też nie pomaga.

Dlaczego?

Trudno ją zmyć. Pamiętam szczególnie jeden moment, kiedy kręciliśmy przez całą noc, zdjęcia kończyły się o siódmej rano, a ja musiałem złapać samolot na Zachodnie Wybrzeże. Nie było czasu właściwie na nic, więc popędziłem na lotnisko w charakteryzacji, cały pokryty krwią, płynami ustrojowymi i tak dalej. Ochroniarz spojrzał na mnie bardzo czujnym wzrokiem i stwierdził najwyraźniej, że zakrwawiony gościu biegnący po lotnisku to nic nadzwyczajnego, bo puścił mnie dalej bez problemów. Z dziewczynami przy bramce do samolotu nie poszło już tak łatwo, bo zaczęły zadawać niewygodne pytania i uznały, że nie wpuszczą mnie bo samolotu, bo istnieje ryzyko, że kogoś zabiłem. W pewnym sensie zresztą miały rację (śmiech). W końcu jedna z nich rozpoznała mnie z serialu i powiedziała, że wpuści mnie w zamian za selfie.

© Damian Kujawa


Skoro już o takich rzeczach mowa, podobno ukradłeś coś z planu.

Wiesz, czasem rzeczy się gubią, a ty po prostu podnosisz je z ziemi…

Okej, ale sztuczne, ludzkie ucho?

Eee tam (śmiech). Zdziwiłbyś się, jakie rzeczy mamy na planie. Wszędzie leżą jakieś części ciała. Zobaczyłem gdzieś to ucho – technicznie rzecz biorąc, nie było to nawet całe ucho, tylko jego kawałek – i pomyślałem sobie: „o, to chyba moje”.

Schowałeś je czy trzymasz je gdzieś wyeksponowane?

Mam w domu takie małe pudełeczko.

Na części ciała?
Oczywiście. Ty nie? (śmiech)

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl
  •  Komentarze

Komentarze (0)